Ostatni (?) taki nielegal, czyli tydzień w Czarnobylu – cz.8, podsumowanie

Poprzedni odcinek cyklu zakończyliśmy już poza Zoną. Ponieważ jednak blog jest – było nie było – o sprzęcie, najwyższa pora, aby podsumować wyjazd pod tym właśnie kątem. Po opisaniu najważniejszego elementu wyposażenia będę się trzymał podziału sprzętu znanego z pierwszej części cyklu. Tymczasem pora opisać…

Absolutnie najważniejszy przedmiot

Przedmiot, bez którego ciężko sobie wyobrazić przetrwanie opisywanej wyprawy jest mały i niepozorny. Dokładniej, jest to zakładana na głowę moskitiera. Czytelnik, który właśnie puka się w głowę i przygotowuje tyradę na temat ważniejszych składników ekwipunku, proszony jest o obejrzenie poniższego filmu, nakręconego przez Staszka.

Bzyczącego tałatajstwa było w lipcu naprawdę dużo. Na wszelkie źródła hemoglobiny rzucały się, nie bacząc na Muggę. Moskitiera na kapelusz odpowiadała więc za dwa bardzo istotne czynniki przesądzające o powodzeniu wyprawy.

  • Odpoczynek. Tak ważny przy długich dystansach, jest znacząco utrudniony, gdy roje owadów pchają się do oczu – bez moskitiery zwiększyłoby się znacząco ryzyko kontuzji
  • obserwacja otoczenia – skupiając się na odganianiu insektów trudno jest nasłuchiwać dźwięków silnika czy wypatrywać ludzi

Karol i Staszek pogubili swoje moskitiery gdzieś na gałęziach. Mój egzemplarz, gdy nie był nie używany, zamiast wisieć na kapeluszu, trafiał do kieszeni. Gdy pod koniec wyprawy zakładałem cudowną siatkę, nie byłem pewien, czy w oczach pozbawionych ochrony kolegów widzę jeszcze zazdrość, czy już chęć mordu 😉

Plecak

Reindeera 75 od Wisporta opiszę dokładnie w odrębnej recenzji. Choć jestem świadom jego wad, nie zamieniłbym go w ramach nielegala na żaden inny plecak. No, skoro umiem się pakować, zasadna byłaby co najwyżej przesiadka na Reindeera 55 😉

Ubranie

Fot. Karol K.

Jeśli mnie ktoś zapyta o najlepsze ciuchy z demobilu, z miejsca pokażę mu umundurowanie brytyjskie, będące moim zdaniem idealnym połączeniem wygody i ergonomii. Jeśli padnie pytanie o najgorszy możliwy mundur, bez wahania pokażę palcem na sort Bundeswehr (o mundurach będą osobne wpisy).

Czemu więc po Strefie biegam we Flecktarnie? Odpowiedź jest prosta – ten kamuflaż po prostu tam działa. Skuszony rzekomą „wielozadaniowością” wzoru, wybrałem się na pierwszy nielegal w Camogromie (czyli helikonowym klonie Multicamu). Szybko jednak połapałem się, że ten kamuflaż jest do Zony po prostu za jasny. Na kolejne wyprawy wziąłem zatem przykład ze Staszka i zakupiłem zestaw Bundeswehr. Wzór jak zwykle nie zawiódł, a długi rękaw bluzy mundurowej stanowił dobre zabezpieczenie przed wszechobecnymi krwiopijcami. Największym zaskoczeniem okazały się jednak skarpetki z Coolmaxu ukraińskiej firmy M-Tac. Kosztują połowę ceny, którą za podobną zawartość Coolmax życzą sobie inne firmy. W porównaniu zaś (miałem dwie pary M-Tac i jedną parę z Lorpen) działają równie dobrze. M-Tac jest zresztą firmą, której sprzętu ostatnio używam coraz więcej. Wpisy na ten temat niebawem pojawią się na blogu 🙂

Do koszulek termoaktywnych nie mam się jak przyczepić, bo były już testowane w boju. Ponczo od Helikon-Tex, choć się nie przydało, zabrałbym ponownie – tak, na wszelki wypadek – nawet jeśli prognozy nie zapowiadałyby deszczu.

Buty

To, że klapki poddały się błyskawicznie, czytelnik wie już z drugiej części cyklu. Jeśli jeszcze raz uda się pojechać do Zony zanim wejdzie w życie nowe prawo, poważnie rozważę zamianę klapek na sugerowane przez jednego z czytelników sandały. Co jednak z Nike Wearallday?

Cóż… uczucia mam mieszane. Z jednej strony przeżyły bez szwanku cały nielegal, zapewniając dobrą wentylację stopy. Z drugiej – po używaniu ich przez kolejne dwa miesiące zauważyłem pęknięcia na gumowym otoku. Wnętrze butów natomiast po prostu ordynarnie się wytarło. Korzystając z faktu, że od zakupu nie upłynęło jeszcze pół roku, na dniach idę do Sports Direct z żądaniem wymiany na nowe w ramach rękojmi.

Nocleg

Kombinację Tyvek + materac z Decathlonu ćwiczyłem już wcześniej i wiedziałem, że daje radę. Wielką niewiadomą był natomiast śpiwór Aegismax Mini. Puchówka przyszła z Chin krótką chwilę przed wyjazdem, nie zdążyłem jej więc sprawdzić. Uznałem, że sprawdzę już w Zonie. Nie poszedłbym na takie ryzyko jesienią czy wiosną, w lecie mogłem sobie na nie pozwolić. Śpiworem jestem – nie ukrywam – zachwycony. Grzeje naprawdę dobrze, a jego magiczne właściwości kompresyjne pozwalają mi pakować się do Sparrowa 30 bez troczenia czegokolwiek na zewnątrz. No i ta niska cena… 🙂 Polecam!

Elektronika

Do zabranego zestawu nie mam żadnych zastrzeżeń. No, może jedno. Armytek Wizard okazał się w boju dużo mniej bateriożerny niż zakładałem. W praktyce oznacza to, że wziąłem za dużo ogniw. Nie są one jednak aż tak ciężkie, żeby przejmować się tym faktem jakoś szczególnie mocno.

Kuchnia i woda

Żeby nie było, że sprzęt dobrałem idealnie: w zakresie uzdatniania wody zaliczyłem pierwszy poważny błąd. Dokładniej, sprawdzając możliwości użycia butelki Hydrapak Stow do czyszczenia filtra Sawyer Mini, przed czyszczeniem filtrowałem wodę względnie czystą. Działa to działa, pomyślałem, po czym zostawiłem w domu strzykawkę przeznaczoną do płukania filtra. Zona w sposób bolesny zweryfikowała ten błąd. Okazało się, że Hydrapak nie potrafi wytworzyć na tyle dużego ciśnienia, żeby usunąć cały syf z membrany Sawyera. W rezultacie na filtrowanie schodziło tak dużo czasu, że w przypadku znanych źródeł po prostu odpuszczaliśmy dwuetapowość i uzdatnialiśmy wodę wyłącznie poprzez Aquaphor Universal. Nigdy więcej takich eksperymentów!

Pozostałe elementy, tzn. kuchenka, spork, kubek, przejściówka, butelki – wszystko było wcześniej sprawdzone i nie zawiodło.

Pożywienie

Pomijając ilość wziętego jedzenia, co do której zaczynałem mieć w trakcie wyprawy poważne wątpliwości, wszystko zdało egzamin. Liofilizatów Summit to Eat nie miałem okazji wcześniej próbować, okazały się jednak być naprawdę smaczne. Żałuję, że tym razem nie wziąłem glonów wakame, które po zalaniu wodą zamieniają niewielki woreczek suszu w pełen kubek sałatki – nie sprawdziłem, czy jeszcze mi jakieś zostały, a gdy się pakowałem, nie było czasu na zakup. Cóż, nieco warzyw miałem tak czy inaczej w liofilizatach, uniknąłem więc zatwardzenia.

Bagaż podręczny

Mini nerkę EDC od Baribala kocham miłością wielką, więc – bez zaskoczeń – sprawdziła się po raz kolejny. Przyznam się, rozważałem zdradę. Dokładniej, zabranie chest packu Numbat od Helikona. Biorąc jednak pod uwagę minimalizację sprzętu, który staram się ostatnio targać, nie mogę się do Numbata przekonać. Plecak Play King z Aliexpress, choć nie najwygodniejszy na świecie, spokojnie dał radę na krótszych przebiegach. Innymi słowy – w tym zestawie nic się nie zmieni w najbliższym czasie.

Medycyna

Apteczka jest tym przedmiotem, który lepiej targać niepotrzebnie. Szczęśliwie, nielegal obył się bez poważnych interwencji medycznych. Przydały się kleszczołapki (usuwałem pasażerów na gapę Karolowi i sobie), plastry i lecznicza zasypka na otarcia. Reszta pozostała nie naruszona. Nie zmieniłbym jednak – póki co – zawartości.

Ochrona przed wodą

Biorąc pierwszy raz na wyprawę śpiwór puchowy miałem lekką paranoję. Czytałem, że mokry puch nie grzeje, i stąd głównie pomysł na wyściełanie plecaka workiem na śmieci. Worek wyprawę przetrwał, śpiwór i ubrania zapasowe nie zamokły. Patent się sprawdza 🙂 Dry bagi z Aliexpress również dają radę – tu zatem nie planuję zmian.

Pozostałe narzędzia

Zdjęcie, przedstawiające „packę” do tłumienia ognia wrzucam dla uwagi, bo akurat zabrakło mi fotek drobnych zabawek EDC. Pomijając konieczność znalezienia alternatywy dla zgubionego Victorinoxa, również nie zmieniałbym zestawu. Gwizdek, choć się nie przydał, jest obowiązkowy, podobnie jak krzesiwo i kompas. Kombinerki, choć małe, otworzyły nam drogę ucieczki z Prypeci. Zapalniczka sprawdzała się zarówno w starciu z papierosami jak z kuchenką gazową. Nici przydały się do naprawy karolowego plecaka. Zestaw mogę zatem spokojnie polecić jako wystarczający na podobne przygody.

Psychologia

Jak to kiedyś ktoś mądry powiedział, żaden sprzęt nie zastąpi motywacji. Podsumowanie zakończę więc jeszcze raz wyrażając swój podziw dla Karola, który, bez narzekania, na zmasakrowanych stopach pokonał ponad 130 kilometrów. Sam – przyznam – miałem zjazdy motywacyjne ładnych kilka razy, w szczególności na Burakówce i podczas wyjścia za dnia z Prypeci. Poradziłem sobie jednak z nimi, stąd nie nalegałem na rezygnację ze stresujących punktów programu.

Staszek, jak sam twierdzi, po dziesiątkach nielegali jest już mocno wyluzowany i mało co go rusza. Tu mogę co najwyżej przestrzec publicznie (bo prywatnie już gadaliśmy) przed pułapką tzw. stupid light. Polega ona na odchudzaniu ekwipunku poprzez rezygnację z rzeczy, które faktycznie są niezbędne – takich, jak na przykład filtr czy śpiwór, ze względu na zbyt dużą pewność siebie. Każdy ma jednak swoje podejście – grunt, żeby zarówno sprzęt i motywacja nie zawiodły. Tak też stało się i na naszym wyjeździe… a ja powoli myślę nad kolejną wyprawą, byle tylko zdążyć przed nowym prawem na Ukrainie 🙂

Otagowano , , , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Jedna odpowiedź na „Ostatni (?) taki nielegal, czyli tydzień w Czarnobylu – cz.8, podsumowanie

  1. Pingback:Nakolanniki ochronne M-Tac - Tanie Przetrwanie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *